CLICK HERE FOR BLOGGER TEMPLATES AND MYSPACE LAYOUTS

poniedziałek, 26 stycznia 2009

Wino i Owoce Morza

Niniejszym ogłaszam konkurs na imię dla wyżej pokazanej ośmiorniczki ;)

Part-ey! Part-ey! – czyli, w co się bawić i gdzie się bawić... part I

Przyjmując założenie, że każdy wieczór spędzony w akademiku jest wieczorem straconym, wybierzemy się teraz na objazdową wycieczkę po co popularniejszych klubach w Montpellier. Na początek, sam środek miasta: Oxymore, Panama, Macadam i Australian – o innych będzie mowa w dalszych notkach :P.

OXYMORE
Godziny: od 18.00 do 2.00
Dojazd: ligne 1, przystanek Place de la Comédie, potem pieszo pod 12, rue Bousairolles.
Muzyka: mieszanka klubowa
Wstęp: 0 E
Gdy pierwszy raz tam byłam, pomyślałam, że jak tak wygląda montpellierowska idea klubu to ja dziękuję. Oxymore bowiem, przypomina bardziej podrzędny bar niż porządny klub. Na zewnątrz jest kilka stolików, gdzie młodzież zazwyczaj siedzi i skręca papierosy, bo w środku palić nie wolno. Wnętrze jest małe, ale wąskie i długie. Wzdłuż lewej ściany rozciąga się bar z krzesełkami, wzdłuż prawej zaś kolejne drewniane ławy i stoliki – tu zasiadają prawie wyłącznie mężczyźni. Na wprost znajdują się schody na półpietro, gdzie mieści się parkiet, a w dalszej części, wzdłuż ściań rozciągają się kanapy i stoliki.
PANAMA
Godziny: od 1.00 do 5.00
Dojazd: ligne 1, przystanek Place de la Comédie, potem pieszo pod 5, rue de la République
Muzyka: na parterze, mieszanka klubowa, a na I piętrze salsa, rumba, cha-cha.. etc.
Wstęp: 0 E
Panamę bardzo polecała nam koleżanka, gdyż jest to jeden z nielicznych klubów, gdzie można bawić się po północy i do niemalże białego rana. Jest to też jedno z wielu miejsc, gdzie można nauczyć się, a potem tańczyć salsę – któremu to tańcowi poświęcone jest całe piętro, czynne wyłącznie od piątku do niedzieli.
Wejścia pilnuje bramkarz, ale zazwyczaj wszystkich wpuszcza. Jest to spory klub, więc najpierw wchodzimy do pewnego rodzaju przedsionka, gdzie znajduje się pierwszy bar oraz szatnia, a dalej, po lewej, łazienki. Po prawej od baru znajdują się wąskie schodki, prowadzące do sal bilardowych. Po lewej od baru piętrzą się schody, prowadzące na pierwsze pietro. Przedsionek (jak i cały klub) jest urządzony w stylu „witamy w dżungli, proszę zostawić tego węża, jest z plastiku”, toteż, donice z palmami, wielkie beczki oplecione lianami i kwiatami, plecione krzesła oraz drewniane ozdoby dominują w wystroju. Ale kto by tam na to zwracał uwagę, jak i tak, w tym kiepskim oświetleniu, mało co widać.
Mijając przedsionek, wkraczamy do wielkiej sali z barem nr 2, urządzonym podobnie, lecz z dodatkiem stylu Kitch Party, a zatem znowu donice z palmami, drewno, ale tym razem wyposażenie obejmuje też szereg skórzanych, brązowych i czarnych kanap, każdy zestaw z okrągłym stolikiem.
Kiedy znudzi nam się gęsta atmosfera parteru i chcemy wzbić się wyżej, cofamy się do przedsionka i wybieramy schody, prowadzące na I piętro. Tam musimy minąć wahadłowe, drewniane drzwi i wśród salsujących z wolna par, staramy się dotrzeć do stolików i baru nr 3.
Wszędzie obowiązuje zasada „każdy może tańczyć z każdym, ale nikt nie może tańczyć sam”, toteż zawsze znajdzie się obok ciebie jakiś murzyn, którego dojrzysz tylko dlatego, że światło stereostrobowe podkreśla białka oczu. Wiele razy można też usłyszeć tekst: „j’aurais demandé ton numéro de téléphone, mais ça ne se fait pas” – nie ma to jak wysublimowany podryw...
MACADAM
www.macadam-pub.fr
Godziny: od 18.00 do 2.00
Dojazd: ligne 1, przystanek Place de la Comédie, potem pieszo pod 1, rue des Deux Ponts
Muzyka: mieszanka klubowa
Wstęp: 0 E
Nazwę Macadam nanieśliśmy jako pierwszą na naszej mapie klubowej, a to dlatego, że co środę odbywają się tutaj soirées erasmus, gdzie jako Erasmusowi wypada bywać. Klub, a raczej, hybryda między barem a klubem nie ma jakoś specjalnie urządzonego wnętrza. Przy wejściu również stoi bramkarz, ale podobnie wpuszcza wszystkich. Parter Macadamu to przede wszystkim szeroki bar, dziesiątki stolików i wrażenie wejścia do angielskiego pubu. Po lewej jednak, znajdują się wąskie schody na dół... i to tam dopiero rozciąga się przestrzeń klubowa: z angielskiego pubu przeszliśmy do jego mrocznych piwnic – kolebkowe sklepienie podświetlone wzdłuż ściań na różowo, półokragły bar podświetlony na niebiesko, gdzieniegdzie drewniane podesty.
AUSTRALIAN CAFE/ AYERS ROCK
www.ayersrockcafe.com
Godziny: od 19.00 do 2.00
Dojazd: ligne 1, przystanek Place de l’Europe, potem pieszo przez łuk triumfalny, pod 108 rue de Rhodes
Muzyka: mieszanka rockowa, popowa, salsowa...
Wstęp: 0 E
Piwo: za okazaniem brytyjskiego paszportu zniżka na piwo :P
(Zwróćcie uwagę na krokodyla na górze...)
(...i na boksującego kangura po lewej oraz rekina z czaszką w paszczy powyżej)
Wreszcie Australian, jak dotąd moje ulubione miejsce. Na wstępie wita nas bramkarz, ale to też tak pro forma. Mijamy go więc i wkraczamy do rzęsiście oświetlonej przestrzeni klubu. Po prawej, za wahadłowymi – jak z saloonu – drzwiami znajdują się toalety, po lewej zaś szatnie. Wnętrze jasne, drewniane, z akcentami australijskimi: rekin z ludzką czaszką w paszczy, popiersie kangura w rękawicach bokserskich, ogromny krokodyl, cała rzesza żółtych znaków, ostrzegających przed misiami koala, papugami i krokodylami...etc. Po prawej, drewniane ławy, stoliki oraz trzystopniowe podesty, na których można tańczyć. Po lewej zaś, półokrągły łuk baru, nad którym wiszą telebimy oraz lampy. Lampy są bardzo ważną częścią wyposażenia, a to z dwóch powodów: po pierwsze, jest to jedyny klub w którym nie tańczy się po ciemku, lecz w pełnym oświetleniu (i widzisz przynajmniej z kim tańczysz), a po drugie, lampy potrzebne są do rytuału. Tuż przed północą, barmani stają na ladzie i wyciągają skądś małe, plastikowe łopatki. Wtedy to, DJ wyłącza muzykę, i zapuszcza aborygeńskie bębny – w rytm których barmani, przez jakieś 5 minut, zawzięcie uderzają w wiszące nad nimi lampy. Nie wiem czemu ma służyć ten spektakl, ale z całą pewnością nadaje specyficzny klimat Australianowi :).Sprawdźcie sami!

niedziela, 18 stycznia 2009

Morze Śródziemne

Pora wrzucić kilka zdjęć :)
A zatem, wpierw widoczki z nad morza Śródziemnego:


Podejdźmy jeszcze bliżej morza...:
Tak blisko, by ujrzeć piętrzące się wszędzie... omułki :

Podejdźmy tak blisko, by móc spojrzeć w oczy krabowi :


...i omułkom:

I zatrzymajmy te chwile w pamięci:



piątek, 16 stycznia 2009

Le RESTO-U, czyli między nożem a widelcem...

Jak brzmi pierwsza zasada studencka?

- Że student jest zawsze głodny!
Dokąd zatem francuski student może się udać by dokonać obrzędu konsumpcji?
Otóż właśnie de RESTO-U.
Mylił by się ten, który wziąłby Resto-U za zwykłą stołówkę studencką. To nie jest zwykła stołówka – to świątynia jedzenia niemalże! Jak wiemy, francuska kuchnia jest słynna na całym świecie. Ich dziwactwa, w rodzaju smażonych żabich udek czy też ślimaków, są wszem i wobec tolerowane, a fakt uwzględnienia pory obiadowej w rozkładzie dnia – powszechnie znany. Zobaczmy zatem, oto dzień powszedni, godzina: między 12 a 14 – życie spokojnego miasteczka Montpellier zamiera na 2 godziny, zamykają się banki, panie w sekretariacie spławiają nas tym szybciej, im bliżej do midi, ruch uliczny staje się coraz rzadszy... Cóż się dzieje? Otóż nadeszła święta pora obiadu, w czasie którego nie ma możliwości załatwić czegokolwiek w całym mieście.
Pora obiadowa jest oczywiście uwzględniona w rozkładzie dnia każdego francuskiego studenta, i nie, nie wystarczy 10 minut na zjedzenie obiadu – tak jak to bywa w szkolnych stołówkach w Polsce – tutaj mamy do dyspozycji aż 2 godziny! Boisz się, że jedzenie Ci ostygnie? Nie ma sprawy, w salach Resto-U znajdują się mikrofalówki – w razie czego w każdej chwili możesz sobie podgrzać zdobyte jedzenie.
Opowiem teraz jak wygląda stołowanie się w Restaurant Universitaire Vert-Bois, w skrócie zwaną Resto-U:
Pierwszymi rzeczami, o których należy pomyśleć jeszcze przed wejściem do Resto-U są:
1.formuła obiadowa (u nas są 2: Formule Campus oraz Formule Gourmande)
2.forma płatności (1 ticket Resto-U lub 2,70 E w gotówce)
Bierzemy zatem tacę w ręce i polujemy na jedzenie:
Jedzenie znajduje się w czymś - co na potrzeby tej notki - nazwę Strefą Wyboru Dań. W Strefie znajduje się 8 stanowisk:
a) 6 stanowisk Dań Gorących, a wśród nich:
  • Saveurs de la mer, czyli owoce morza (co miesiąc zmieniają morze – w grudniu było to morze Bałtyckie, w tym miesiącu morze Żółte itd.)
  • Plats des régions, czyli dania kuchni regionalnej
  • Pâtes fraîches, czyli makarony (z sosem) itp.
  • Pizza (dosyć duża, dlatego kończy się najszybciej...)
  • Grillades, czyli dania z grilla (steki, kiełbaski lub gotowane warzywa [vegetarians only] + kasza lub ziemniaki we wszelkiej formie)
  • Rôtisserie, czyli dania z rusztu (czytaj: różne formy smażonego kurczaka + frytki)
b) 1 stanowisko przystawki & desery:
  • Przystawki: wszelkiej maści sałatki (np. kuskus z pomidorami, bazylią etc, sałatki z krewetkami, tarta marchewka, plasterki pomidora etc etc)
  • Desery: lody, jogurty naturalne lub z owocami, ciasta (z brzoskwinią, z jabłkiem etc) lub owoc (jabłko, banan, gruszka etc.)
c) 1 stanowisko Dużych Deserów
Teraz, dobieramy sobie jedzenie w zależności od tego jaką formułę obiadową przyjęliśmy. Na końcu Strefy Wyboru Dań znajdują się 2 kasy: dla tych, co mają Ticket Resto-U oraz dla tych, którzy płacą w gotówce. Tutaj też znajdują się: stolik z przyprawami (keczup, musztarda, majonez, pieprz, cukier i sól w torebkach) oraz bułki (które często chomikujemy z koleżanką na kolację XD). Po podliczeniu przez panie w kasach naszego obiadu, podchodzimy do szufladek ze sztućcami i szklankami, po czym przechodzimy do wielkiej sali ze stołami (tu są 3: Salle Le Verger, Salle Le Patio oraz Salle Le Jardin – każda na 200 osób) i przystępujemy do konsumpcji. Gwarantuję, że można się nieźle najeść! Aha, darmowo, na każdym stole do dyspozycji jest karafka z wodą – nalewa się ją ze specjalnego automatu nieopodal mikrofalówek.
Po jedzeniu oddajemy nasze tace etc na specjalny taśmociąg, który zabiera je w czeluść uniwersyteckiej kuchni.
Mini-słowniczek:
# Le Resto-U, czyli restauracja uniwersytecka (no, ja tego nie nazwę stołówką, czy też kantyną, sorry, za dobre żarcie dają :P)
#„Formule Campus” obejmuje 1 gorące danie, 2 spośród przystawka/deser, 1 bułka.
#„Formule Gourmande” to 1 gorące danie, 1 duży deser, 1 bułka.
# Ticket Resto-U nabywamy w specjalnej kasie, znajdującej się nieopodal wejścia do Resto-U. 1 Ticket kosztuje 3 E, ale studenci mają zniżkę, więc w rezultacie płacimy 2,70E.
Jedyne mankamenty Resto-U są takie, że jest otwarta tylko między 11.30 a 13.30 oraz w porze kolacji, czyli 18.30 – 20.30 i to tylko w dni powszednie. Zdarza się, że mam w tym czasie zajęcia, toteż, mimo zachęcającej ceny obiadu, nie mogę bywać tam codziennie :/. W godzinach 9.30 – 18.00 czynna jest kafeteria uniwersytetu, mieszcząca się w tym samym budynku, lecz na parterze.
Poza godzinami, przyczepiłabym się do fatalnej jakości ziemniaków – purée robią z proszku, więc dla nas - reprezentantów kraju wschodzącego ziemniaka – taka masa para-ziemniaczana jest, uważam, nie do przyjęcia. Aha, i mają dziwny zwyczaj przelewania wszystkiego zimną wodą (makaronu, sałatek etc) więc zdarza się, że mimo pysznych składników, danie wydaje się bez smaku (nie mówiąc już o tym, że solić też nie uważają za stosowne).
Ogółem jednak, polecam: niska cena, duża ilość jedzenia oraz możliwość wyboru dania w zależności od stanowiska (można sobie popróbować owoców morza, dziwnych kombinacji sałatkowych czy też poznać jak smakuje stek à la française*)
*podpowiedź: zazwyczaj jest niedopieczony w środku, ale tak właśnie ma być. Nie pytać – spróbować.
OFFTOP-info:
# Mam już legitymację studencką, bilet miesięczny, a przedwczoraj założyłam konto w banku francuskim – także, powoli, ale wszystko się układa.
# Mamy już multikulturalną ekipę imprezową, ale o tym – jak i o klubowej mapie Montpellier - napiszę w którejś z kolejnych notek :P
# Question: czy są jakieś specyficzne rzeczy jakie powinnam wiedzieć o obsłudze systemu Macintosh? Tutaj część kompów chodzi na MacOS, część na WinXP, a jeszcze inne na Linux – cholery można dostać zanim się człowiek połapie co jest co XD...

sobota, 10 stycznia 2009

Anse, kabanse, France...

Jestem, dotarłam, żyję. Póki co, krótkie streszczenie ostatnich dni:
Dzień 1 i 2: Podróż (05-06.01.08)
Wyjazd naszego autokaru był zaplanowany na 6.00 rano z Dworca Zachodniego, toteż zamówiliśmy taksówkę. Na dworcu szczere pustki, wszystko zamknięte. Za piętnaście szósta nadal nie było naszego autokaru na stanowisku 13. Wreszcie, po dłuższej chwili, podjeżdża jakiś. Idziemy za tłumem do autokaru, który... no właśnie, bardziej wyglądał na lokalny PKS niż na autokar międzynarodowy. No, ale nic to, wiedzieliśmy, że będzie przesiadka w Nicei. Zapakowaliśmy bagaże i wsiedliśmy do autokaru. Zaczął sypać śnieg.
Oczywiście, kierowca ani myślał włączyć ogrzewanie, toteż już po godzinie w środku było nie do wytrzymania z zimna. W Krakowie miał być postój na ul.Bosackiej, płyta główna, ale nasz autokar wywiózł nas na jakieś zadupie i tam zatrzymał się na pobliskiej stacji benzynowej, informując pasażerów, że oto nastepuje przesiadka do autokarów do Francji. Po chwili, w ciągle sypiącym śniegu, podjechały dwa inne autokary i ludzie zaczęli tłoczyć się wokół bagaży.
Co się okazało? Nastąpiła nie zanotowana nigdzie przesiadka do autokarów jadących do Francji przez a) Wiedeń b) Zurych. Najpierw więc trzeba było znaleźć właściwy autokar, potem, pokazując bilet, odfajkować się na liście u kierowcy, a następnie odebrać nalepki na bagaż i zgłosić się z tym do drugiego kierowcy.
Na szczęście, nowy autokar, który miał dojechać przynajmniej do Nicei był już o lepszym standardzie. W Katowicach i Wiedniu dosiadło się nowe osoby, ale nie było jakoś tłoczno. Ciągle padał śnieg, śnieg, śnieg. Przy każdym postoju konsultowałam się trasą przejazdu wypisaną na bilecie, i co się okazało: lista przystanków to jedno, a rzeczywiste przystanki to drugie. Wszyscy kierowcy – nie wiem czy taka jest polityka tej firmy? – olewali przystanki wypisane na liście i zatrzymywali się chyba tylko w zależności czy zabierali w danym mieście jakiś pasażerów czy nie. Skutkiem czego, do Nicei dojechaliśmy prawie o 2 godziny za wcześnie. Niemniej, nad ranem powitał nas zapierający dech w piersiach widok na wybrzeże Morza Śródziemnego, nad którym piętrzyła się niezliczona ilość domków z czerwonymi dachówkami, położonych wśród wszelkich gatunków palm, platanów i oliwek. Dotarliśmy mianowicie do Włoch, a dalsza trasa biegła wzdłuż Lazurowego Wybrzeża!
W Nicei (godz ok. 11.30) kolejna przesiadka – tym razem do autokarów hiszpańskich. Na dworcu polecono nam udać się do biura naszej firmy przewozowej i tam odfajkować się na kolejnej liście. Wzieliśmy bagaże i przenieśliśmy się do hali niewielkiego dworca. W biurze firmy przywitał nas sympatyczny Francuz, który zaproponował nam byśmy cięższe bagaże zostawili u nich, skoro mamy czekać jeszcze ponad godzinę na nasz nowy (nr 3) autokar. Dostaliśmy boarding card i wytyczne, gdzie stanie nasz autokar numero 3.
Po godzinie zjawił się hiszpański autokar, i udało nam się prawie od razu przenieść bagaże. Kierowcy słabo mówili po francusku, a jeszcze słabiej po angielsku, toteż niektórzy – jak np. Charlotte, Francuzka, która też jechała do Montpellier – mieli problemy z dogadaniem się z nimi. Tymczasem stworzyła się grupka polska, która wzajemnie pilnowała sobie bagaży podręcznych. Przygarnęliśmy więc Charlotte do nas.
Około 14.30 ruszyliśmy dalej. Kierowcy pospisywali sobie ile osób gdzie wysiada i tak, skrócili sobie podróż, olewając zupełnie przejazd przez Marsylię i Awinion (co było na liście przystanków). Pojechaliśmy za to przez Cannes (tak! Rzeczywiście wygląda tak jak na pocztówkach!), przez Aix-en-Provence i przez Nîmes. Oczywiście, o ile polscy kierowcy wrzucili nam kilka fajnych filmów do obejrzenia („2 tygodnie na miłość”, „Nie kłam kochanie”, „Słaby punkt”), o tyle hiszpańscy widocznie stwierdzili, że telewizja to dla nich jest, nie dla pasażerów i katowali nas przez kilka godzin klipami z koncertów jakiś katalońskich i brazylijskich gwiazd (jeśli nie wiecie o co chodzi to wyobraźcie sobie hiszpański odpowiednik Krawczyka...).
Dojechaliśmy znowu wcześniej, bo ok. 18.00, ale na szczęście na odpowiedni przystanek: rue du Colonel Pavelet. Umówiłam się wcześniej z Cécile, że po nas wpadnie, więc napisałam jej, że my już jesteśmy. Ustawiłyśmy się, że dojedziemy z bagażami do przystanku Corum i tam się spotkamy. Na szczęście, Pavelet leży zaraz przy przystanku Sabines przez który przejeżdża Ligne 2 (orange) niskopodłogowego tramwaju. Kupiłyśmy więc bilet w maszynce na przystanku i pojechałyśmy do Corum. Tam, po pewnym czasie dotarła Cécile i razem z nią pojechałyśmy Ligne 1 (bleue) do przystanku St. Eloi i stamtąd, za pomocą Navette 22 do przystanku Vert-Bois, gdzie wreszcie, po paruset metrach pod górkę doszłyśmy do recepcji (loge) naszego akademika. Tam, po odfajkowaniu na liście, dostałyśmy po kluczu i mogłyśmy się udać do naszych pokoi. Zrzuciłyśmy tam graty i poszłyśmy razem z Cécile do Resto-U zjeść coś ciepłego. Zaprosiłam ją potem do pokoju na herbatkę, bo za godzinę dopiero miał po nią tata przyjechać. Odprowadziłam ją potem do samochodu i przywitałam się z tatą Cécile – w końcu całą rodzinkę widziałam jakieś 4 lata temu. Będziemy jakoś w kontakcie, jak się tu wreszcie jakoś urządzę :]
A teraz garść informacji praktycznych:
# Adres dla tych co chcieliby do mnie napisać/wpaść:
Cité Universitaire Vert-Bois
192, rue de la Chênaie
34 096 Montpellier Cedex 5
Batiment E, palier 4, chambre 16.
Recepcja:
Tél. : 04 67 04 02 62
E-mail : cu.vert-bois@crous-montpellier.fr
# komunikacja miejska: kursują 2 linie niskopodłogowego tramwaju (Ligne 1 Bleue & Ligne 2 Orange – choć w planach są dalsze), autobusy dzienne i nocne (rzadko) oraz Navettes (czyli rodzaj autobusu, którego trasa jest krótka i najczęściej zatacza koło).
Bilety (m.in.): 1 voyage/godzinny (1,30E), Aller/retour (2,40E), 10 voyages (11,50E), Forfait 1 jour/dobowy (3,40E), Forfait Jeunes 7 jours/tygodniowy studencki (10E), Forfait Jeunes 31 jours/miesięczny studencki (31E).
# Mój uniwersytet nazywa się Université Paul Valéry Montpellier III (w skrócie UM3 albo Paul-Val). UM3 podzielony jest na kilka wydziałów, zwanych UFR. Jestem przypisana do UFR 3, a konkretnie do Faculté des Lettres Modernes (choć przedmioty mogę sobie wybierać z caaaałej oferty uniwersytetu).
# Cité Vert-Bois jest chyba najbardziej oddalone od centrum ze wszystkich akademików, ale ma za to ma najbliżej do kampusu uniwersyteckiego UM3. Vert-Bois składa się z 6 budynków od A do F o różnym standardzie pokoi. W moim pokoju mam: łóżko, półkę, szafę, biurko, krzesło, umywalkę z szafeczką i lustrem. Kuchnie i łazienki wspólne na każdym piętrze. LODÓWKI BRAK w pokoju, jest jedna, wspólna na ostatnim piętrze, w której jest 9 małych sejfów zamykanych na kluczyk (i weź go tu zdobądź...). Ja korzystam na razie z lodówki pt. Hinter dem Fenster (czyli wieszam worki za oknem, póki jest zimno).
# Internet: Większość z pokoi ma internet z kabla – mój oczywiście, czyli batiment E nie posiada takich luksusów, ale plotka poszła, że od lutego mają nam jakiś maszt załatwić. W recepcji (loge) jest internet wifi – trzeba tylko dostać login i mot de passe. Działają tam dwa access pointy: crous34 (oficjalny, wymaga ww. hasła) oraz wanadoo (nieoficjalny, nie wymaga haseł, ale sygnał jest słaby). W moim budynku, jak się pójdzie na koniec korytarza, to da się jeszcze złapać punkt Neuf Wifi (bardzo nieoficjalny, słaby sygnał). NA RAZIE JESTEM BEZ NETA (choć mam już login i mot de passe), bo serwer Crousu się zepsuł i wywala „identifiant ou mot de passe incorrect” – będzie działać prawdopodobnie od poniedziałku. Wanadoo odbiera, ale na 30%, Neuf Wifi podobnież.
Na terenie uniwersytetu są kompy wolnego dostępu (właśnie z nich korzystam), kompy wymagające hasła (wymaga carte d’étudiant oraz kodu INE) oraz wifi na terenie biblioteki i w większych budynkach (wymaga jw.). Niestety, carte d’étudiant będę mieć za tydzień, a i tak uniwerek jest zamknięty w weekendy:/.